Przychodzi Ewa do Czerwika…

  • 7 lat temu
  • 0


  • ...żeby pomierzyć ubrania z jego najnowszej kolekcji. Zobaczcie, jak to wyglądało i co z tego wynikło.
    ...żeby pomierzyć ubrania z jego najnowszej kolekcji. Zobaczcie, jak to wyglądało i co z tego wynikło.

    Założenie

    Roberta Czerwika znam od kilku lat; znam i kibicuję. Nie mogłam więc nie pojawić się na niedawnej prezentacji najnowszej kolekcji jego ubrań. Byłam, widziałam, opisałam; podobała mi się!

    → Pokaz najnowszej kolekcji ubrań Roberta Czerwika [WIDEO & FOTO]

    Kiedy emocje opadły, wybrałam się do jego pracowni, żeby raz jeszcze pogratulować. A przy okazji, by z bliska, bardzo bliska, pooglądać wybiegowe ciuchy – słowem przymierzyć to i owo. Założenie było proste: sprawdzić, jak niewyfiokowana Ewa, której wydaje się, że czuje te projekty, czuje się w nich naprawdę.

    Miejsce

    Nie sposób go pominąć w tej opowieści, bo jest cudne. Kto był, ten wie.

    Atelier Roberta to połączenie biura, pracowni, showroomu, salonu fryzjerskiego i makijażowego. Umiejscowione w samym centrum Warszawy wtapia się w wielkomiejski zgiełk, a jednocześnie – dzięki temu, że przycupnęło na najwyższym piętrze stylowej kamienicy – odgradza się od niego. Intymne, choć przecież bardzo przestronne. Spójne kolorystycznie. Po parysku nonszalanckie, z krakowskim (tu prosi się o użycie przymiotnika od słowa „bohema”, szkoda, że taki nie istnieje) zacięciem.

    Metafizycznie rzecz ujmując: w tym miejscu krąży dobra energia. I choć naprawdę trudno je sprowadzić do roli przymierzalni, mierzenie ubrań w takich warunkach to sama przyjemność. A jaka sposobność dokarmiania wewnętrznego narcyza… Narcyza, który podziwia swe oblicze w każdym z rozlicznych luster rozstawionych we wszystkich pomieszczeniach.

    Ewa vs. wybieg

    Zanim przystąpiłam do rzeczy, czyli przymiarek, przyjęłam trzy dość oczywiste kryteria selekcyjne w wyborze ubrań.

    Po pierwsze wkładałam to, co mi się bardzo podobało na wybiegu. Po drugie wybierałam te rzeczy, które faktycznie widziałabym w swojej szafie. Po trzecie uznałam wyższość praw, jakimi rządzą się wybiegowe sylwetki. Przeszłam więc do porządku dziennego nad faktem, że widząc fasony i umiejąc je przełożyć na swoją figurę, nie we wszystko (omatkoozgrozoojezu!) mogłam się zmieścić.

    Zaczęłam od absolutnego faworyta, czyli spódnicy ze złotym skórzanym panelem pokrytym złotymi liśćmi. Ale fajna! Zwłaszcza w zestawieniu z prostym topem z golfem. Złote liście to istny cud i w ogóle robią piorunujące wrażenie. Jedyne, co zmieniłabym, to długość spódnicy – kilka centymetrów krótsza leżałaby na mnie lepiej. Ale przecież wiedziałam, że wbijam się w model wybiegowy przygotowany na gazelę z nogami do szyi, więc bez pretensji.

    Fajna okazała się też liściasta spódnica numer dwa (nie było jej w pokazie). Ołówkowa, z wysoką talią i seksownym pęknięciem, ze zdobieniem subtelniejszym, ale to nie znaczy o mniejszej sile rażenia. Nosiłabym.

    Potem spróbowałam rozkloszowanej spódnicy i bomberki pokrytej, a jakże, liśćmi (również nie szły w pokazie). Efekt? Trochę sportowo, trochę lata 50., trochę lambada. Pozytywnie! Chociaż przy tych proporcjach kurtka dla mnie powinna być mniejsza. Szybko też narzuciłam marynarkę ze złotymi klapami. Mrau!

    Prawdziwe olśnienie przyszło jednak później.

    Zaskoczenie

    Lubię minimalizm i geometrię. Doceniam oversize. Kocham, gdy kobiece ubrania łączą w sobie pierwiastek żeński z męskim. Dlatego naprawdę bardziej zmysłowa wydaje mi się dziewczyna w prostym przydużym T-shircie, dżinsach z działu męskiego, trampkach, z potarganymi włosami i czerwonymi ustami niż zrobiona na błysk niunia w obcisłej mini (fu!).

    A jednak zakochałam się w rzeczy totalnie kobiecej. W sukience zwiewno-romantycznej, z bufiastymi rękawami, mocno podkreśloną talią, dołem o przyjaznej sylwetce linii A i pęknięciem na plecach. Decydującym powodem, by ją mimo obiekcji włożyć, była transparentna luźna bluzka (uwielbiam takie przezroczystości).

    No i okazało się, że kiedy tylko sukienka miękko ułożyła się na ciele, będąc przy tym tak lekką, że prawie jej nie czułam, po prostu mnie zdobyła.

    Co mnie w niej porwało? Lekko kostiumowy rys, fason dyskretnie nawiązujący do trendów sprzed stu lat. To sukienka, która trochę przenosi w początki ubiegłego wieku, kiedy to ruchy emancypacyjne przybierały na sile, a stroje skracały się, ubywało im warstw i zmniejszała się objętość. To sukienka, która wymaga trochę niedzisiejszej i nieco zapomnianej dystynkcji w sposobie poruszania się. A przecież jednocześnie jest tak bardzo współczesna i uniwersalna. Ogrywając różnymi dodatkami, poszłabym w niej do pracy, na tańce, na randkę, na imprezę.

    Epilog

    W ramach epilogu będą zdjęcia i…

    PS

    Robert – dziękuję!

    Robert Czerwik Atelier Nowogrodzka Robert Czerwik Atelier Nowogrodzka Robert Czerwik Atelier Nowogrodzka

    Wszystkie ubrania pochodzą z najnowszej kolekcji Roberta Czerwika

    Zdjęcia powstały w Atelier Roberta Czerwika przy ul. Nowogrodzkiej 10/12 w Warszawie

    Fot. Maciej Burzykowski / BACKSTAGE.report

    komentarze

    Dodaj komentarz

    Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *. Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.