Chciałabym uniknąć sentymentalnej opowiastki o tym, jak to w dzieciństwie uwielbiałam przymierzać wszelką dostępną mi biżuterię, mamy, babci, cioć. Ale nie uniknę, bo właśnie tak było.
Złoto i srebrno nie podniecało mnie wówczas tak bardzo, jak – czasem bardziej, a czasem mniej kosztowne – biżu ze szklanymi koralikami czy strasem. Tak wyobrażałam sobie klejnoty najwyższej próby.
Dzisiaj myślę o nich z dużą dozą czułości jak o symbolu lat 80. i luksusu na miarę tamtych szarych czasów. Luksusu markowanego niedrogimi kolczykami, które błyszczały z całych sił, jakby chciały dorównać biżuterii faktycznie wykonanej ze szlachetnych kruszców i kamieni.
Błyskotki podobne do tych ze zdjęć są, nie bójmy się tego słowa, sentymentalnym pomostem z czasami, które nie wrócą. Z nieumiarkowanymi, szalonymi latami 80., kiedy każdy chciał być Janką albo Arabelą i mieć kryształowy pierścień, który czarował rzeczywistość. Albo obwieszoną kosztownościami bohaterką „Dynastii”: frakcja demoniczna – Alexis, frakcja dobrotliwa – Krystle Carrington.
Fot. Maciej Burzykowski