Są takie pytania, które zadajemy każdego dnia: co zjem na śniadanie? Czy zdążę do pracy i dlaczego się spóźnię? Który serial obejrzeć, a może jeszcze przeczytać książkę?
Są takie pytania, które padają kilka razy do roku: gdzie wyjechać na długi weekend? Czy dostanę kwartalną premię? A może na święta wybrać się w końcu do ciepłych krajów?
Są takie pytania, które padają zwykle raz w życiu: no to dwie dacze na Mazurach czy raczej pół domu w Portugalii? I weźmiemy wspólnie ten kredyt czy nie?
I wreszcie jest jedno fundamentalne pytanie, które większość polskich wyrośniętych już dzieci zadaje sobie przez całe życie, niezależnie od pory roku, choć jednak najczęściej w okolicach maja:
Gdzie jest mój hajs z komunii?
Otóż ja wiem, gdzie jest mój. Powędrował – w znacznej mierze – do kasy lokalnego jubilera, u którego kupiłam złote kolczyki. Właśnie te, które widać na zdjęciach.
Pamiętam, że bardzo chciałam je mieć, takie proste kółka, żeby w szkole – a pewnie głównie na przerwach – zadawać szyku dyskretnym #blingbling. Marzenie zostało spełnione, pieniądze wydane.
Małoletnia fascynacja złotem dość szybko minęła, przez co kolczyki wylądowały na długo w szkatułce. Dopiero całkiem niedawno znowu je odkopałam. Noszone klasycznie jakoś nieszczególnie do mnie przemawiały, ale złączone w jeden kolczyk wydały się całkiem spoko. Powstała zupełnie nowa forma, choć wciąż totalnie prosta. A przez noszenie w jednym uchu jest w niej dodatkowo jakiś pazur (pazurek?) lat 80.
Oficjalnie mogę siebie, tę sprzed lat, pochwalić za dobry gust (wiwat nieśmiertelny minimalizm!). Bo dzięki temu dzisiaj udał mi się całkiem niezły recykling.
Złote kolczyki kupione u jubilera dawno temu
Fot. Maciej Burzykowski