Pierścionki? Fuu. A po co je nosić, skoro głównie irytują. Utrudniają pisanie na klawiaturze, zaciągają oczka w rajstopach, są całkiem nieprzydatne podczas takiego, dajmy na to, zmywania, no i w ogóle służą raczej wyłącznie do gubienia drogocennych kamieni.
Tak myślałam kiedyś.
Obecnie, po wieloletnim omotywaniu przegubów dłoni koralikami, łańcuszkami i bransoletami, stałam się admiratorką dekorowania palców. Bo przecież pierścionki są superklawe. Oczywiście, gdy spełniają określone warunki.
Wypadałoby, aby były wykonane ze szlachetnych kruszców. Pożądane jest srebro, złoto, to drugie chętnie białe albo z różowym odcieniem. Jasne, że zdarza(ło) mi się nosić te z materiałów znacznie mniej szlachetnych (jak tutaj), tyle że znacznie też krócej mi służyły – szarzały, a niektóre odbarwiając się, barwiły skórę. Dlatego naprawdę warto zainwestować w biżu, z którym podobnych kłopotliwych ekscesów nie doświadczymy.
Poza materiałem ważna jest forma. U siebie nie toleruję kwiatków, gwiazdek, choć u innych wydają mi się urocze. Celuję w geometrię i regularne wzory. Nie dla mnie kolorowe oczka. Stawiam na klasyczne metaliczne odcienie oraz biel, czerń, względnie szarość. Fajne są także zupełnie przezroczyste zdobienia, takie na przykład kryształy Swarovskiego.
No i dopiero taka biżuteria jest dla mnie totalnie uniwersalna. Dzielnie znosi towarzystwo zarówno dżinsów czy dresów, jak i koktajlowej sukienki. Ja zresztą w ogóle nie dzielę błyskotek na typowo dzienne i wyjściowo-wieczorowe. By zaznaczyć, że mają spełniać funkcję ozdób imprezowych, wystarczy po prostu hojniej upierścienić palce. Przykład na zdjęciach.
Pierścionki Spark
Fot. Maciej Burzykowski
Świetna sesja. Świetna modelka. Świetny tekst 🙂
Dziękuję! :*
genialne!!!!