Chciałabym… podpierając się frazą wyjętą z najgłośniejszego showbiznesowego konfliktu pewnie nie tylko września, ale co najmniej półrocza… a więc chciałabym stanowczo oświadczyć: dosyć tego pseudo Wersalu. Czas nazwać rzeczy po imieniu.
Bo ja tu poetycko pitu pitu, że błysk, że szach mat, że och i ach, a tu trzeba otwarcie, odważnie, po prostu. Sprane gacie – tak właśnie powinnam zatytułować niniejszy wpis, którego bohaterkami są błyszcząca jedwabna cielista koszulka i połyskująca srebrna spódnica.
Kręci mnie to, bądź co bądź bieliźniane, zestawienie. Nie słodkich, dziewczęcych pasteli, ale właśnie kolorów z obniżonym nasyceniem. Takich trochę jakby wziętych ze starej, prześwietlonej, spłowiałej fotografii, no albo – co mniej apetyczne – ze spranej bielizny.
To zdecydowanie sexy kombinacja. I pewnie jedyny taki przypadek, kiedy zestawienie spranych gaci i sexy nie brzmi oksymoronicznie.
Fot. Maciej Burzykowski