Gdybym miała wskazać biżuteryjny niezbędnik sylwestrowej nocy, byłyby to takie kolczyki.
Z dzieciństwa pamiętam identyczne, produkowane przez Czechów z (dziś nieistniejącego) Jabloneksu. Z niesłabnącym zaciekawieniem przeglądałam asortyment zaprzyjaźnionego sklepu, na którego półkach spoczywały precjoza czeskiej marki, kuszące i lśniące.
Kolczyki darzyłam szczególnym zainteresowaniem. Uwodziły blaskiem strasowego zdobienia, fascynowały mobilną, przelewającą się konstrukcją. To było coś odkrywczego: że nie muszą mieć solidnej, stałej formy, że dzięki mozaikowej strukturze można je wprawić w ruch. Wtedy tak zaczęłam wyobrażać sobie idealne sylwestrowe dodatki (zupełnie nie kojarzę, dlaczego właśnie sylwestrowe).
Gdyby więc zapytano mnie o biżuteryjny niezbędnik sylwestrowej nocy, zapewne wskazałabym na takie złotka. Bo są świetne do czerni. Ale bo też pasują do przysłowiowych dżinsów i T-shirta. Bo super wyglądałyby z kożuchem albo pikowaną puchówką. Na sylwestra jak znalazł.
Sukienka: dzieło mojej siostry ♥
Fot. Maciej Burzykowski